Dopłata zachęca, czy... zniechęca?
Przewiń do artykułu
Menu

Myślisz o budowie domu, więc liczysz, przeliczasz i kalkulujesz. Tradycyjny, energooszczędny, czy pasywny? W co warto zainwestować? Pieniędzy, jak zawsze, brakuje, ale... 

 

 

Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wyciąga pomocną dłoń. Czy aby na pewno? Niby 50 000 złotych piechotą nie chodzi, ale...

 

Wszystko wydaje się proste tylko na początku. Są dopłaty? Są. Do domu energooszczędnego 30 tys. złotych, do pasywnego 50 tys. Z taką kasą już coś można zrobić. Optymistycznie dodajesz kwotę do tego, czym sam dysponujesz i myślisz, czy inwestycję uda się domknąć.

 

Tylko, że to nie takie proste. Bo tak naprawdę tych pieniędzy nie dostaniesz do ręki. I nie będzie ich tyle, ile myślisz. Lwią część pożrą koszty i to nie budowy domu, tylko formalności niezbędnych do ich uzyskania. No i musisz wziąć kredyt. Jeśli całe życie odkładałeś pieniądze na ten cel i chcesz budować za gotówkę - dopłata ci się nie należy.

 

Im więcej szukasz informacji w internecie, tym mniej ciekawie to wygląda. Portal wGospodarce.pl wprost napisał, że „dopłaty na energooszczędne domy to ściema". Dlaczego? Ogromna ilość dokumentacji, spore koszty badań weryfikacyjnych i nieatrakcyjne kredyty sprawiają, że korzystanie z pomocy NFOŚ staje się... nieopłacalne.

 

Od kwoty dotacji trzeba odjąć koszty weryfikacji, podatek PIT, prowizję bankową. Z 30 tys. dotacji na dom energooszczędny zostaje niewiele, o ile w ogóle coś zostaje.

 

Szału nie ma, podobnie jak konkretnych danych. Enigmatyczne informacje w stylu: „koszty wykonania dokumentacji, świadectw, badań i weryfikacji mogą pochłonąć, lekko licząc, kilka tysięcy złotych", nie pozwalają precyzyjnie wyliczyć, czy to się opłaca, czy też nie i zniechęcają potencjalnych zainteresowanych.

 

- Koszty są znaczne. Trzeba rozszerzyć dokumentację o szczegółowy projekt wykonawczy i wykonać audyt energetyczny. Pierwsza weryfikacja to około 1,5 tys. złotych, druga to już 2,5 tys. Badanie szczelności budynku to kolejne 1,5 tysiąca złotych. Trzeba jeszcze zapłacić podatek. Realnie zostaje około 20 tys. złotych, ale jeśli ktoś nie jest biegły w doborze materiałów to przedsięwzięcie może się nie opłacać, bo przepłaci na materiałach, które czasami są oferowane na rynku – uważa inżynier Daniel Kaczmarczyk, chociaż sam podczas budowy domu stara się o dotację.

 

Do maja tego roku kredyty z dopłatą zaciągnęło zaledwie... 49 inwestorów. Nie brakuje opinii, że w ogóle nie warto się „w to bawić". Ci, którzy się zdecydowali podkreślają, że załatwienie formalności wymagało czasu i samozaparcia. I jak twierdzą, drugi raz by się za to nie brali.

 

Jest jeszcze coś, na co zwracają uwagę internauci. Należy wziąć pod uwagę fakt, iż jeżeli dotacja nie zostanie przyznana po realizacji inwestycji, co może się zdarzyć, potencjalne koszty przekroczą wartość samej dotacji. Można więc stracić kilkadziesiąt tysięcy złotych. Trzeba zdawać sobie sprawę z ryzyka.

 

- Staraliśmy się o dofinansowanie dla naszego nowego domu, doszliśmy do etapu audytu energetycznego budynku. Wyszło, że drzwi wejściowe przez naświetlenie przekroczyły dopuszczalną przenikalność ciepła. Aby dalej starać się o dofinansowanie musielibyśmy wymienić całe drzwi i okno tarasowe. Przeanalizowaliśmy wszystko i zrezygnowaliśmy ze zmian. Koszty rosły, a wciąż nie było gwarancji, że otrzymamy zwrot mówi Anna Masłowska.

 

Czy warto więc budować energooszczędnie? Warto, bo niezależnie od dotacji - takie budownictwo przynosi wymierne korzyści. Tylko, że dotacje miały do niego zachęcać.

 

Krzysztof Turzański

 
Planergia poleca:
Autor artykułu:
Planergia

Planergia to zespół doświadczonych konsultantów i analityków posiadających duże doświadczenie w pozyskiwaniu finansowania ze środków pomocowych UE oraz opracowywaniu dokumentów strategicznych. Kilkaset projektów o wartości ponad 1,5 mld zł to nasza wizytówka.

Planergia to także dopracowane eko-kampanie, akcje edukacyjne i informacyjne, które planujemy, organizujemy, realizujemy i skutecznie promujemy.

info@planergia.pl