Sektor odnawialnych źródeł energii (OZE), opierający się na biomasie, uległ w naszym kraju wynaturzeniu z powodu źle funkcjonującego systemu świadectw pochodzenia energii.
Zgodnie z polskim prawem, każdy producent lub sprzedawca energii musi uzyskiwać pewien jej procent ze źródeł odnawialnych i legitymować się świadectwami pochodzenia. Jeżeli ich nie posiada, może je kupić na rynku - na giełdzie bądź na podstawie umowy dwustronnej. Gdy tego nie zrobi, musi zapłacić tzw. opłatę zastępczą na rzecz Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Kiedy zielone certyfikaty były drogie, producentom prądu opłacało się sprowadzać biomasę nawet z najdalszych okolic. Od miesięcy rynkowa cena certyfikatów jest bardzo niska i ich sprzedaż nie rekompensuje producentowi energii w technologii współspalania kosztów zakupu droższej od węgla biomasy. W związku z tym opłaca się ograniczyć stosowanie biomasy i płacić opłatę zastępczą.
Zielone certyfikaty, czyli świadectwa pochodzenia, to dokument, który potwierdza wytworzenie energii elektrycznej za pomocą odnawialnych źródeł energii.
Jaki jest próg opłacalności współspalania? Kiedy zielone certyfikaty były na poziomie ok. 130 zł za MWh, próg opłacalności to ok. 130-140 zł, przy określonej cenie biomasy i przy współczynniku wsparcia. Zmiana któregokolwiek z tych parametrów zmienia rentowność współspalania.
Można sobie wyobrazić sytuację, kiedy cena zielonego certyfikatu spada, ale spada także cena biomasy i wtedy próg opłacalności jest niższy. Dostawcy biomasy mówią, że duże firmy energetyczne stawiają ich pod ścianą i już są na granicy opłacalności, a nie chcą obniżać cen.
Ministerstwo Gospodarki chce odebrać producentom energii elektrycznej i ciepła dopłaty do produkcji z węgla we współspalaniu z biomasą. Wynika to z projektu ustawy o OZE, przygotowanego w resorcie. Ale na to nie zgadza się Ministerstwo Skarbu Państwa, nadzorujące m.in. PGE, Tauron, Energę oraz Eneę. We współspalaniu węgla i biomasy powstaje w Polsce już połowa tzw. zielonej energii, zaś państwowe wsparcie rocznie kosztuje ok. 2,25 mld zł.
Ministerstwo Gospodarki argumentuje, że rezygnacja ze wsparcia dużych elektrowni ma umożliwić skierowanie go do producentów spalających biomasę w niewielkich blokach energetycznych oraz na rozwój małych przydomowych źródeł energii.
To zelektryzowało niektórych posłów związanych z energetyką, którzy zapowiedzieli powołanie specjalnej podkomisji sejmowej, która zapewnić ma ekspresowe tempo prac nad trójpakiem ustaw (Prawo energetyczne, Prawo gazowe i Prawo o OZE).
Rząd popiera rozwiązania, które powinny doprowadzić do wycofania skarg przeciw Polsce, skierowanych przez Komisję Europejską do Trybunału Sprawiedliwości UE, w sprawie niepełnego wdrożenia przez nasz kraj wymogów dyrektyw dotyczących wewnętrznego rynku gazu ziemnego i energii elektrycznej - głosi przyjęte w kwietniu stanowisko Rady Ministrów.
W pozwach KE domaga się kar finansowych. Najważniejsze zastrzeżenia KE w kwestii rynków energii elektrycznej i gazu dotyczą zbyt małego stopnia ich liberalizacji. Projekt nowelizacji zgłoszony przez posłów PO i PSL - zwany małym trójpakiem energetycznym - ma nadrobić opóźnienia we wdrażaniu prawa unijnego.
Tylko jednego żal – od początków absurdalnego pomysłu z polityką klimatyczną UE wskazywano na fakt, że spalanie biomasy jest wytwarzaniem CO2, i to w większej ilości niż powodują to inne, równe pod względem energetycznym, technologie.
Nowelizacja Prawa energetycznego, nazywana potocznie małym trójpakiem energetycznym, powinna być uchwalona przez parlament i podpisana przez prezydenta jeszcze przed wakacjami - poinformował na spotkaniu w Katowicach wiceminister gospodarki Tomasz Tomczykiewicz.
Prace nad nowymi regulacjami muszą przebiegać szybko - zapowiedział minister Tomczykiewicz.
Dodał, że mały trójpak wypełnia oczekiwania Unii Europejskiej i oznacza przeniesienie do polskiego prawa dyrektyw w tym zakresie, z których wdrożeniem nasz kraj zalega. M.in. dlatego prace nad tymi regulacjami muszą następować szybko.
- Jest już stanowisko rządu, a w najbliższych tygodniach będziemy kontynuować prace w Sejmie, aby przeprowadzić drugie i trzecie czytanie - dodał Tomczykiewicz.
Tomczykiewicz przypomniał, że dziś współspalanie węgla i biomasy jest dominującą formą energetyki odnawialnej w Polsce i na pewno najtańszą, choć - co podnoszą ekolodzy - nie do końca zgodną z definicją energetyki odnawialnej.
- Moim zdaniem, system musi być przede wszystkim akceptowalny przez końcowego odbiorcę energii, bo to on ponosi koszty związane z wdrażaniem OZE (...). Ten współczynnik (wsparcia dla współspalania) dziś jest, i w trakcie różnych dyskusji został podwyższony w stosunku do pierwotnego projektu. Wydaje się, że będzie utrzymany. Póki co obowiązuje obecny stan prawny, który de facto preferuje współspalanie - powiedział wiceminister. Tomczykiewicz nie chciał jednak przesądzać, na jakim ostatecznie poziomie będzie współczynnik w przyszłości.
Minister Tomczykiewicz poszedł jeszcze dalej w swoich stwierdzeniach, oficjalnie opowiadając się za kontynuacją wysokiego wsparcia dla współspalania w nowej ustawie o OZE stwierdzając: - Te współczynniki dla współspalania i tak są bardzo niskie – tłumaczył. – Ci, którzy inwestują w ten rodzaj energetyki, uważają, że ten współczynnik jest za niski i że położy to współspalanie. To jest ważne ze względu na zobowiązania unijne, aby do 2020 roku 15 proc. energii pochodziło z energii zielonej.
Do 2020 roku 15 proc. energii powinno pochodzić z energii zielonej.
Z kolei tzw. duży trójpak to przygotowane przez Ministerstwo Gospodarki projekty ustaw: Prawo energetyczne, gazowe i o odnawialnych źródłach energii (OZE). Prace nad przyjęciem tego pakietu opóźniły się głównie z powodu sporów o kształt regulacji dotyczących OZE. Chodzi przede wszystkim o zakres i mechanizm wsparcia dla energii z odnawialnych źródeł. Mały trójpak nie zawiera regulacji w tym zakresie.
Zdaniem Greenpeace, mały trójpak nie rozwiązuje kluczowych kwestii związanych z rozwojem sektora OZE. Tym samym nierozwiązana pozostaje kwestia patologii, które wytworzyły się przez ostatnie lata na polskim rynku energetyki odnawialnej, między innymi w wyniku nadmiernego wsparcia dla współspalania węgla z biomasą.
Produkcja energii elektrycznej z biomasy jest znacznie mniej efektywna niż produkcja energii cieplnej, a wykorzystywanie biomasy leśnej w elektrowniach znacznie zwiększa popyt na drewno i zawyża jego cenę. Dodatkowo, z punktu widzenia ograniczania emisji CO2, znacznie bardziej korzystne jest wykorzystywanie drewna w budownictwie, czy meblarstwie niż jego spalanie.
Wykorzystanie biomasy z bioupraw w elektrowniach zwiększa zapotrzebowanie na wielkopowierzchniowe plantacje roślin energetycznych, które są zagrożeniem dla bioróżnorodności upraw, a wykorzystywanie zbóż w energetyce budzi wiele kontrowersji etycznych. Dodatkowo należy zwrócić uwagę na fakt, że produkcja żywności jest subsydiowana w celu zapewnienia taniej żywności, a nie taniego paliwa dla energetyki.
Greenpeace zauważa, że na braku ustawy tracą obywatele, a zyskują jedynie największe koncerny energetyczne. Rząd przekonuje, że szuka najtańszych źródeł energii dla Polaków, tymczasem każdy miesiąc zwłoki w przyjęciu ustawy o OZE powoduje, że odbiorcy energii dopłacają do rozwoju nieefektywnych metod jej produkcji. Bez ustawy nie uda się także pokonać barier, które obecnie napotykają osoby, które chcą inwestować w przydomowe elektrownie.
Wsparcie dla współspalania węgla z biomasą jest w naszym kraju najwyższe na świecie. Każdego dnia z dymem idą nie tylko nasze pieniądze, ale też potencjalne inwestycje w nowe moce wytwórcze.
Ustawa o OZE musi wejść w życie jak najszybciej. Jej brak uniemożliwia działalność przyszłym prosumentom, czyli prywatnym inwestorom, którzy mogliby być jednocześnie producentami, jak i konsumentami zielonej energii, twierdzi Greenpeace.
Resort gospodarki zamierza utrzymać dotychczasowe rozwiązania, jeśli chodzi o wsparcie dla spalania wielopaliwowego z perspektywą do końca 2017 r. Jeśli chodzi o OZE, to rynek ten najbardziej potrzebuje stworzenia stabilnych warunków rozwoju.
Resort będzie kładł nacisk na stworzenie takich warunków w perspektywie długoterminowej (polityka energetyczna do 2030 r., która ma być zweryfikowana), średnioterminowej (rynek OZE, z punktu widzenia Ministerstwa Gospodarki, w perspektywie około 5 lat), a także krótkoterminowej.
To, co się dzieje dzisiaj na rynku zielonych certyfikatów nie sprzyja inwestowaniu. Mamy rynek rozregulowany, w gruncie rzeczy kryzysowy, bo takie załamanie cenowe, jakie nastąpiło, można nazwać swoistym kryzysem na rynku OZE, miejmy nadzieję przejściowym.
Według danych Ministerstwa Rolnictwa, rośnie skokowo import biomasy do Polski - z około 300 tys. ton w 2007 r. do ponad 2 mln ton w zeszłym roku. Współspalanie biomasy powoduje konieczność przewiezienia ogromnych ilości tego paliwa nie tylko z dalekich regionów kraju, ale nawet odległych kontynentów, jak Azja, Ameryka Południowa czy Afryka. Tymczasem tylko w województwie małopolskim jest około 100 tys. hektarów ziemi, którą można wykorzystać pod tego rodzaju produkcję.
Energetyka odnawialna to przede wszystkim energetyka rozproszona, która rozwiązuje problemy na poziomie gospodarstwa domowego, gospodarstwa rolnego, wsi czy gminy. Powinniśmy iść w takim kierunku w zmianach prawa, żeby energia odnawialna przynosiła wymierne korzyści w ograniczeniu strat w przesyle, ograniczeniu importu czy tworzeniu nowych miejsc pracy.
W Polsce niewłaściwie wykorzystuje się biomasę, używając jej w procesie współspalania. Technologia ta jest wręcz szkodliwa i niebezpieczna wywołując przyspieszoną korozję i grożąc samozapłonem w blokach węglowych.
Wykorzystywanie biomasy do współspalania jest złym rozwiązaniem.
Biomasa jest termodynamicznie gorszym paliwem, zawiera często nawet 50 proc. wody i pogarsza sprawność przemiany termodynamicznej w elektrowni. Tradycyjne elektrownie mogą dodawać tylko około 10 proc. biomasy do węgla w ujęciu wagowym, co stanowi 5 proc. energetycznego udziału.
Wąskim gardłem są młyny węglowe, gdyż biomasa jest włóknista i trudna do rozdrobnienia, zwiększa tarcie przy mieleniu mieszanki węglowo-biomasowej, powoduje wzrost temperatury, odgazowuje i w konsekwencji niesie ryzyko eksplozji.
Tymczasem powinna ona służyć głównie do wytwarzania ciepła w lokalnych ciepłowniach, uważa prof. Adam Guła z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
Duzi wytwórcy energii elektrycznej tylko dlatego to robią, że dostają bardzo dobrą kompensatę w postaci świadectw pochodzenia energii, czyli tzw. zielonych certyfikatów.
Okazuje się, że ponad 170 tysięcy gospodarstw w naszym kraju mogłoby zostać ogrzanych przy wykorzystaniu tej samej ilości biomasy, która obecnie jest współspalana w elektrowniach.
Zdaniem prof. Guły, żeby odwrócić ten negatywny trend, należałoby zmienić zasady korzystania z zielonych certyfikatów i udostępnić je rolnikom, którzy przestawiają się na rozproszone źródła energii, korzystające z lokalnie wytworzonej biomasy. Ta technologia jest już dostępna, ale na razie za droga dla przeciętnych rolników, dlatego należałoby użyć np. zachęt z funduszy ochrony środowiska.
Grażyna Kurowska
Czytaj także: Gdzie dziś zarabia się na elektroenergetyce
Autor artykułu:
Planergia |
Planergia to zespół doświadczonych konsultantów i analityków posiadających duże doświadczenie w pozyskiwaniu finansowania ze środków pomocowych UE oraz opracowywaniu dokumentów strategicznych. Kilkaset projektów o wartości ponad 1,5 mld zł to nasza wizytówka.
Planergia to także dopracowane eko-kampanie, akcje edukacyjne i informacyjne, które planujemy, organizujemy, realizujemy i skutecznie promujemy.