W 2017 r. Polacy kupili 420 samochodów elektrycznych, rok później – 620. Tymczasem założenia rządowego „Planu rozwoju elektromobilności” mówią o milionie aut na prąd w 2025 r., w którego realizacji kluczową rolę mają odegrać instytucje publiczne. Trudno zakładać optymizm, patrząc na liczby. Chyba, że zdarzy się cud.
Wspomniane 620 sztuk samochodów elektrycznych to pojazdy, których tylko znikoma liczba trafiła do osób prywatnych. Większość elektryków powiększyła flotę transportową pocztowców i leśników oraz innych służ i instytucji publicznych, a część to po prostu pojazdy pokazowe.
Dlaczego Kowalski nie kupuje elektryka?
Na polskich drogach tylko jedno auto na 10.000 pojazdów jest napędzane prądem, a te, które jeżdżą, należą do instytucji państwowych i firm prywatnych. Przyczyn, dla których indywidualni klienci nadal zdecydowanie stawiają na samochody benzynowe, jest kilka.
Pierwsza z nich i z pewnością najważniejsza to cena auta elektrycznego. Serwis bankier.pl podaje, że nowe auta elektryczne sprzedawane na polskim rynku, kosztują od 85 do 150 tysięcy zł. Na taki wydatek klienta indywidualnego zazwyczaj nie stać.
Można zdecydować się na zakup używanego elektryka, mając na uwadze, że okres gwarancji na baterie to 8 do 10 lat, choć eksperci od elektromobilności przekonują, iż ich sprawność sięga 12-15 lat. Dla przykładu trzyletni elektryczny fiat 500e kosztuje 60-70 tysięcy zł. Nadal bardzo dużo, jak na tak małe auto, które w wersji benzynowej dostaniemy w tym roczniku za około 30 tysięcy zł.
Puste baterie i brak stacji ładowania
Chcąc w normalny sposób korzystać z auta elektrycznego, tak jak z benzynowego, konieczna jest dostępność stacji ładowania takich pojazdów. Bez paliwa nie da rady. Ile przejedzie samochód na prąd na jednym ładowaniu?
Według rankingu TOP 20 samochodów elektrycznych z największymi realnymi zasięgami w 2017 r., przygotowanym przez portal elektrowoz.pl, na jednym ładowaniu baterii przejdziemy od 150 km (Kia Soul EV – na rynku europejskim pojawi się w połowie 2019 r.) do 540 km (Tesla model S 100D). Ten ostatni samochód kosztował w 2018 r. w Polsce 540 tysięcy zł.
Cały ranking tutaj: https://elektrowoz.pl/auta/samochody-elektryczne-2017-z-najwiekszymi-zasiegami-na-jednym-ladowaniu-ranking-top-20/
Jak więc widać, ładowanie samochodu elektrycznego musi następować znacznie częściej, niż tankowanie samochodu benzynowego. Z powodu zaporowej ceny nie bierzemy pod uwagę modeli Tesli o dużych zasięgach, które są po prostu niedostępne dla większości osób prywatnych, a i nie każda firma lub instytucja publiczna także może sobie na nie pozwolić.
Przeczytaj także: Czy samochody elektryczne są bezpieczne?
Ile mamy stacji ładowania pojazdów elektrycznych w Polsce? Obecnie 300 punktów, jak podaje Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych. W ciągu najbliższych dwóch lat w dziesięciu największych miastach kraju ma powstać ponad 2 600 takich stacji. W samej tylko Warszawie 1000 (obecnie 40 punktów). Do 2020 r. mamy dysponować już 6 000 stacji ładowania o normalnej mocy energii elektrycznej i 400 punktami szybkiego ładowania.
Jak jest w Europie? Według danych organizacji ACEA zrzeszającej europejskich producentów samochodów, w połowie 2018 r. aż 76 proc. dostępnych punktów ładowania znajdowało się tylko w czterech państwa w Europie – w Holandii (28 proc.), Niemczech (22 proc.), Francji (14 proc.) oraz Wielkiej Brytanii (12 proc.). W sumie takich punktów ładowania jest od 100 do 150 tys. w zależności od organizacji, która je liczyła.
Jak to się przekłada na ilość aut elektrycznych? W pierwszych trzech kwartałach 2018 r. sprzedano w Niemczech 24.700 elektryków, we Francji – 20.300, a w Holandii 15.300. Liderem jest Norwegia, gdzie ponad 30 proc. nowych aut ma napęd elektryczny (ponad 46.000 w całym 2018 r).
Samochód elektryczny, czyli zachęty
Wiemy już, że ani cena elektryków w naszym kraju, ani ilość stacji ładowania takich pojazdów, jak na razie, nie zachęca do inwestycji w taki samochód. Czy zatem jest coś innego, co może przekonać do jego zakupu?
W Polsce – niższa akcyza w cenie takiego auta, co pozwala zaoszczędzić 4 proc. jego wartości. To ulga, którą nabywca samochodu elektrycznego odczuwa od razu. Pozostałe są zapisane w ustawie o elektromobilności i paliwach alternatywnych, która została przyjęta przez rząd w lutym 2018 r. Spora odpowiedzialność za wprowadzenie tych przepisów spoczęła na barkach samorządów.
Na jakie przywileje, według tej ustawy, może liczyć kierowca elektryka?
Jeśli gmina utworzy u siebie strefę czystego transportu, to wjazd do niej będą miały jedynie pojazdy napędzane paliwami alternatywnymi, a więc elektryczne, wodorowe i na gaz ziemny. Kierowcy diesli, aut z silnikami benzynowymi, hybryd i na autogaz za wjazd do strefy będą musieli zapłacić – maksymalnie aż 30 zł dziennie. Pieniądze zasilą budżet samorządu. Za wjazd bez opłaty grozić ma grzywna do 500 zł.
Jak na razie, utworzenie takich stref zapowiedziały Warszawa, Kraków i Poznań. Myśli o nich także znacznie mniejsze Zakopane, w którym strefa czystego transportu miałaby objąć tereny oblegane przez turystów, np. okolice Krupówek.
Co jest warunkiem utworzenia takich stref? Sprawny system monitoringu wychwytujący tych, którzy uprawnień nie mają, a chcieliby wjechać za darmo. Problem tylko w tym, że utworzenia takiego systemu kamer jest drogie i może stanowić barierę dla niejednej gminy.
Samorządy mają także zadecydować o zwolnieniu elektryków z opłat za parkowanie. W przypadku dużych miast może to przynieść kierowcy nawet kilkaset złotych oszczędności miesięcznie.
Pojazdy elektryczne mają też do końca 2020 r. otrzymać specjalne miejsca parkingowe przy ładowarkach - dwa miejsca na każdą stację ładowania. Jak jednak pamiętamy, na razie mamy takich punktów 300. W całej Polsce.
Jakie zachęty stosują kraje, w których samochody elektryczne zyskują coraz większe zainteresowanie? Spójrzmy na lidera, czyli Norwegię, która w elektromobilność zainwestowała już od połowy lat 90. XX wieku.
W tym kraju do systemu zachęt w kierunku kupna elektryków wprowadzono:
Przeczytaj także: Zakazy i kontrole. Kierowcy przesiądą się do samochodów elektrycznych?
W Austrii firma, która decyduje się na zakup auta elektrycznego do swojej floty, otrzymuje od państwa 1.500 euro zwrotu. Niemcy przewidziały dofinansowanie do 400 tysięcy pojazdów elektrycznych na poziomie jednostkowym 4.000 euro.
W Holandii w wielu prowincjach (np. Gelderland i Overijssel), a także dużych miastach (np. Utrecht, Haga, Eindhoven) wprowadzono bezpłatne ładowanie elektryków. Co ciekawe, niektóre z tych stacji wyposażone są w panele fotowoltaiczne, wspomagające ładowanie. W Amsterdamie subwencja na zakup pojazdów elektrycznych dla firm wynosi w 2019 r. 5.000 euro, ponadto można się starać o ulgę w wysokości 20 proc. wartości zakupu na elektryczne auto dostawcze.
W Polsce ciężar rozwoju elektromobilności oparty został o instytucje państwa oraz samorządy. To one mają być „napędem”, który upowszechni rozwój transportu elektrycznego w kraju. Czy uda się w tak krótkim czasie (do 2025 r.) zrobić skok cywilizacyjny obejmujący auta elektryczne i wymaganą przez nie infrastrukturę? Mamy poważne wątpliwości. Ważne jednak, że w ogóle weszliśmy, jako kraj, na tę drogę.
Ewa Grochowska
Źródła:
Grafika:
Autor artykułu:
Planergia |
Planergia to zespół doświadczonych konsultantów i analityków posiadających duże doświadczenie w pozyskiwaniu finansowania ze środków pomocowych UE oraz opracowywaniu dokumentów strategicznych. Kilkaset projektów o wartości ponad 1,5 mld zł to nasza wizytówka.
Planergia to także dopracowane eko-kampanie, akcje edukacyjne i informacyjne, które planujemy, organizujemy, realizujemy i skutecznie promujemy.