Na kupującego kocioł węglowy czyha mnóstwo marketingowych pułapek: niedomówień, sztucznych zalet i ukrytych wad. Sprawdźmy, jak identyfikować i unikać tych najpowszechniej stosowanych.
Sprawności kotłów podawane w reklamach to kant na poziomie przedszkolnym. Wymaż te liczby z pamięci, bo nigdy ich nie zobaczysz. Ten kocioł u ciebie w piwnicy dobije do 60% sprawności jeśli o niego zadbasz. Jeśli nie, może obracać się w okolicach 30%.
To tak, jakby o Syrence mówić, że jej prędkość maksymalna sięga 250km/h. Zapominając przy tym dodać, że tylko w czasie swobodnego spadania po zrzuceniu bez spadochronu z lecącego samolotu.
W folderach reklamowych kotłów jako-tako pewne są jedynie wymiary, moc, wymagany ciąg kominowy i pojemność wodna kotła.
Resztę liczb traktuj z dystansem jako zapewne wyssane z palca. Dotyczy to oczywiście sprawności, wszelkich obiecywanych oszczędności wynikających z gięcia blach, lepszego spawania, nowego sterownika itd. Liczby niepoparte badaniami są nic niewarte.
Wielu producentów chwali się, że do budowy kotłów stosują blachę kotłową jakiegoś tam typu z jakiejś renomowanej huty. Niby to logiczne, że kocioł powinno się budować z blachy kotłowej. Przemysłowe kotły parowe — owszem. Ale domowe — niekoniecznie.
Czym się różni stal kotłowa od zwykłej stali węglowej? Jedynie zwiększoną wytrzymałością mechaniczną w wyższych temperaturach (kilkaset stopni). Problem w tym, że w domowym kotle temperatura wody nie przekracza 100st.C, a więc temperatura stalowych ścian kotła nigdy nie przekracza stu-kilkudziesięciu stopni, nawet w najgorętszych rejonach paleniska. Dlatego zalety stali kotłowej zostają niewykorzystane.
Stal kotłowa i zwykła węglowa rdzewieją tak samo. Różnica jest tylko w cenie — stal kotłowa jest nieco droższa.
Minimalne grubości blach ustalane są normami. Wewnętrzny płaszcz kotła musi mieć min. 5mm grubości, a kanały spalinowe — 4mm. Na zewnętrzne ściany kotła wystarczy blacha 3-4mm.
Plusem grubszej blachy jest potencjalnie dłuższa żywotność kotła — nawet jeśli będzie fatalnie obsługiwany, to dłużej zejdzie korozji, by go przeżreć na wylot.
Ale ma to swoje koszty. Im blacha grubsza, tym trudniejszy i droższy proces produkcji, a jeśli w trakcie spawania coś zostanie spaprane, to większa jest szansa na przedwczesny zgon kotła. Dlatego 5-6mm to zupełnie rozsądne grubości blach. Przy 7-8mm zachodzi już podejrzenie o przerost formy nad treścią.
Niektóre fabryki chwalą się, że pudło kotła gdzie się da jest gięte, a nie spawane. Piszą o jakichś Nowych Technologiach Produkcji, Wyższych Szkołach Spawania itp. Fachowcy od obróbki metalu mogliby pewnie godzinami rozprawiać, czy blacha bardziej lubi gięcie czy spawanie.
Dla ciebie to nie ma znaczenia. I tak nie wiesz, jaka jest prawda. Mniej spawów nie oznacza automatycznie większej szansy na dłuższy żywot kotła.
Z punktu widzenia efektywności, wymiennik pionowy ma większe możliwości. Ale oba rodzaje mają swoje wady i zalety.
Wymiennik poziomy jest często stosowany, ale równie często ma postać potykacza dla spalin na drodze do komina, czyli w zasadzie pozoruje swoje zadanie. W kotle zasypowym nie jest on aż tak potrzebny (producentowi). Jeśli komora zasypowa jest dostatecznie duża, to producent nie szaleje z wymiennikiem, bo większość ciepła zostanie i tak odebrana przez kontakt od hałdy rozżarzonego opału. Zjawisko to jest szczególnie wyraźne w kotłach o mocy poniżej 10kW. Aby utrzymać tak niską moc nominalną bez ograniczania pojemności zasypowej, wycina się wymiennik konwekcyjny niemal do zera.
Wymiennik poziomy wymaga częstszego czyszczenia, ponieważ pył i sadza łatwiej odkładają się na poziomych półkach. Ma też niższą sprawność, bo producenci zwykle na nim oszczędzają. Plusem jest krótsze pudło kotła, bo wymiennik jest nad paleniskiem, a nie za nim.
Wymiennik pionowy nie brudzi się tak łatwo, bo pył trudniej czepia się pionowych ścianek. Jest też większe pole do popisu dla odzysku ciepła. Można zastosować zawirowywacze, które polepszą odbiór ciepła ze spalin. Niestety daje on też większą szansę korozji chemicznej. Spaliny opływają bowiem chłodniejsze rejony kotła w okolicach powrotu zimnej wody i przy zbyt niskiej temperaturze spalin może dojść do kondensacji żrących substancji.
Po szczegóły na ten temat zajrzyj do zawijana.
Wciąż zdarza się, że producent obok mocy nominalnej kotła podaje powierzchnię wymiennika w m2. Jednak dziwne jest, że u jednego producenta kocioł 15kW ma powierzchnię wymiennika 1,7m2, a u innego wystarcza 1,2m2. O co tu chodzi?
Kiedyś przyjmowano, że 1m2 wymiennika daje 10kW mocy. Możliwe, że jest to wynik jakichś dawnych badań, ale najstarsi górnicy nie pamiętają o co chodziło. W każdym razie nie jest to uniwersalna prawda objawiona.
Wybierając kocioł, należy kierować się mocą nominalną. Obecny system badań kotłów gwarantuje, że kocioł tę moc nominalną potrafi osiągnąć. Nie znaczy to, że nie potrafi osiągnąć większej. Szczególnie w kotłach poniżej 10kW zachodzi podejrzenie, że faktyczne możliwości kotła są niekiedy wyższe niż mówi to tabliczka znamionowa. Bierze się to stąd, że trudno jest zbudować kocioł tak małej mocy z zachowaniem sensownej pojemności zasypowej i sprawności jednocześnie. Dlatego zostawia się pojemność zasypową zbliżoną do kotłów wyższych mocy, a wycina wymiennik konwekcyjny kosztem wypuszczenia gorętszych spalin.
Powierzchnia wymiennika może jedynie być wskazówką, że kocioł posiada mniej lub bardziej rozbudowany wymiennik konwekcyjny. Np. Defro optima komfort 10kW ma 1,5m2 wymiennika, a Ogniwo S6WC 13kW — tylko 1,1m2. Ale nie ma tu prostej zasady, że więcej metrów wymiennika to lepiej, ponieważ na ogólną sprawność kotła wpływa wiele czynników, a sprawność samego wymiennika zależy nie tylko od jego metrażu, ale głównie od konstrukcji.
Jeśli producent pisze o górnym czy dolnym spalaniu bądź rozpalaniu, to nie wierz w to, póki nie zobaczysz przekroju. Mając przekrój, możesz sprawdzić co to za rodzaj kotła tak naprawdę jest. Trudno uwierzyć, żeby producent nie wiedział, co produkuje i sprzedaje, więc może błędy na stronach internetowych to wina szwagrów i kuzynów, którzy wyklepali stronę czy ulotkę, przekręcając po drodze kilka słów.
Zwykle gdy mowa o dolnym rozpalaniu, autor miał na myśli pospolity kocioł górnego spalania.
Jeśli mowa jest jednocześnie o dolnym/górnym systemie rozpalania/spalania, to chodzi o kocioł górno-dolny.
Jeśli napisane jest ‘dolne spalanie’, to może to być dosłownie wszystko.
Najbezpieczniej będzie, jeśli zdobędziesz przekrój kotła i sam porównasz go z trzema występującymi w przyrodzie rodzajami kotłów zasypowych.
Wydawałoby się, że upchnięcie komputera do każdej dziedziny życia przynosi korzyści. Tak, ale trzeba wiedzieć jak i w jakim zakresie to zrobić. Tak się składa, że kotłom zasypowym sterowniki i dmuchawy są potrzebne jak psu buda na lato.
O istocie problemu była już mowa nieraz. Teraz pochylmy się tylko nad sposobem pracy sterowników w kotłach zasypowych. Zaczęło się od prostych dwustanowych algorytmów: dmucha-nie dmucha. Szybko zauważono, że jak się nie dmucha, to zbiera się w kotle dym, który lubi wybuchnąć. Więc zaczęto dmuchać stale, ale ze zmienną intensywnością. Tak powstała moda na PID, czyli algorytm sterowania, który zmieniając intensywność nadmuchu ma za zadanie utrzymywać stałą temperaturę wody wychodzącej z kotła. Nie jest to nowy wynalazek. Bardzo podobną pracę od 150 lat wykonywały regulatory mechaniczne. W szczególności staroświecki miarkownik mechaniczny.
Po PID przyszła moda na FuzzyLogic — kolejny fetysz, który pląta się po wszystkich reklamach sterowników, a tak naprawdę nie wiadomo co to daje i czy w ogóle coś daje. Po polsku nazywa się to logiką rozmytą i nie jest to algorytm sterowania sam w sobie, lecz modyfikacja wcześniej stosowanych algorytmów, by np. zamiast dwóch stanów pracy (dmucha — nie dmucha), móc mieć kilka (huragan — zefir — nie dmucha).
Jakie to ma znaczenie dla zwykłego szaraczka? Wielokrotnie było wspominane, by unikać wyboru kotła zasypowego z dmuchawą, jeśli kocioł nie będzie spalał miału. Sterownik elektroniczny również nie jest potrzebny do szczęścia, chyba że potrzebujesz go do sterowania jakimiś zaworami, pompami etc. Wtedy dmuchawę można zastąpić elektrycznym miarkownikiem ciągu.
Jeśli już kupujesz sterownik, wybierz PID czy co tam dają, byle nie dwustanowy. O jego faktycznym działaniu i tak przekonasz się dopiero na polu bitwy.
Zasadniczny problem jest taki, że kocioł zasypowy jest niesterowalny w takim sensie, jak byśmy chcieli. Raz rozpalony może tylko produkować większą bądź mniejszą ilość ciepła, kopcąc mniej lub bardziej. Celem pracy kotła nie jest utrzymanie stałej temperatury wody wychodzącej z kotła, ale stałej temperatury powietrza w pomieszczeniach. A to dużo trudniejsze i żaden sterownik kotła zasypowego póki co nie jest w stanie tego dokonać. Możliwe, że to technicznie nieosiągalne, bo łatwo o momenty z nadprodukcją ciepła, a nie sposób kocioł ot tak wygasić, by za godzinę go znów rozpalić.
Stała temperatura na kotle to żadna sztuka. To potrafi zwykły miarkownik mechaniczny. Ba, nawet klapka w drzwiczkach ustawiona śrubą regulacyjną. Sterownik ma potencjalnie większe możliwości niż miarkownik czy śrubka, by prowadzić spalanie jak najbardziej ekonomicznie, ale z relacji użytkowników wynika, że sterowniki kotłów zasypowych przeważnie realizują filozofię ‘byle by nie zgasło’, a ich autorzy traktują kocioł jako czarną skrzynkę dającą ciepło, bez dbania o optymalizację samego procesu spalania.
Kupując kocioł nie kieruj się tylko długością gwarancji. Standardem dla blaszanych kotłów są 2–3 lata na szczelność kotła. Jeśli gdzieś oferowane jest 4–5 lat lub więcej, to tylko pod specjalnymi warunkami, np. jeśli zainstalujesz zawór mieszający do podniesienia temperatury wody powracającej, zlecisz coroczne kosztowne przeglądy serwisowi producenta itp. W ostatecznym rozrachunku ta zabawa jest zwykle nieopłacalna.
Zawsze żądaj wglądu do warunków gwarancji PRZED zakupem kotła. Niektórzy producenci trzymają warunki gwarancji w tajemnicy, nie publikując instrukcji i kart gwarancyjnych w internecie. A bywają tam zaszyte niezłe kwiatki, jak np. w przypadku tego kotła Elektrometu, gdzie brak zaworu mieszającego w instalacji oznacza całkowitą utratę gwarancji.
Cecha często przedstawiana jako zaleta, jest grubą pułapką. Wielkie drzwiczki i pojemna komora spalania występuje często w kotłach górnego spalania do utylizacji drewna. Wbrew prostej intuicji, kocioł zasypowy nie może mieć dowolnie wielkiej komory zasypowej. Jej pojemność wyznacza moc kotła, a więc zbyt pojemna komora to przewymiarowany kocioł i masa problemów z tym związanych.
Dobrze jest móc wrzucić do kotła duże kloce drewna lub węgla — dłużej i łagodniej będą się spalać. Ale lepiej, jeśli komora spalania jest krótka, a wyższa, niż długa i niska.
Zaawansowany owoc inżynierii, najlepiej z angielską nazwą, który na pewno działa lepiej niż staroświecka klapka wpuszczająca powietrze pod ruszt. Guzik prawda. Ten szumnie tytułowany system napowietrzania to seria otworów w bocznych ścianach kotła, którymi dmuchawa tłoczy powietrze w zasyp.
Ma on sens w przypadku spalania miału. To trudne paliwo i taki sposób napowietrzania jest w tym przypadku korzystny. Natomiast dla wszelkich innych paliw jest to przekleństwo. Węgiel czy drewno, gdy dostają powietrze w całej objętości zasypu, rozpalają się błyskawicznie, co oznacza niemożliwość dopalenia olbrzymich ilości uwalnianych nagle gazów, a więc dymienie i straty.
Tak jest dopóki poziom paliwa jest na tyle wysoki, że większość otworów jest zasłonięta. Jednak w momencie, gdy zasyp się wypala i górne otwory są odsłaniane, ucieka tamtędy większość podawanego przez dmuchawę powietrza (łatwiejsza droga niż przez resztę zasypu), co powoduje nadmierne wietrzenie i wychłodzenie paleniska.
Fabryka lojalnie ostrzega, że to parametr orientacyjny. Przeważnie przyjęte są założenia, że twój dom ma ściany z gliny, wybite szyby i dziurawy dach. Tylko wtedy zużycie ciepła może wynosić 150-200W/m2 domu, jak nierzadko podaje producent, gdy tymczasem nawet 40-letnie budynki bez żadnych dociepleń mają bliżej do 100W/m2, a współczesny dom nawet niechlujnie poskładany będzie się obracał w rejonach 60W/m2 i niżej. Dlatego np. kotłem 15kW, który według producenta może ogrzać 90-120m2, w praktyce da się ogrzać nawet 250m2 domu. Wszystko oczywiście zależy od realnego zapotrzebowania budynku na ciepło.
To tak z troski, żebyś nie zmarzł z powodu zbyt słabego kotła. Możesz natomiast zmarznąć z powodu zbyt dużej mocy kotła, ale o tym nikt nie ostrzega.
Nigdy nie kieruj się wyłącznie danymi o możliwym do ogrzania metrażu podawanymi przez producentów kotłów ani kalkulatorami doboru kotła dostępnymi na ich stronach. W ten sposób najczęściej wybierzesz kocioł przewymiarowany i trudowi twojemu nie będzie końca, a producenta nic to nie wzruszy.
Podstawą wyboru mocy kotła powinno być rozpoznanie zapotrzebowania na ciepło budynku jedną z dostępnych metod.
Na stronach niektórych producentów czy nawet w instrukcjach obsługi kotłów można znaleźć informację, że informacje o budowie i wyposażeniu kotła mogą odbiegać od rzeczywistości. Bo tak szybko producent wprowadza nowe udoskonalenia, że nie nadąża z aktualizacją strony i instrukcji!
Oczywiście lawiny udoskonaleń nie ma, a jedynie producent ma klienta w głębokim poważaniu. Będzie chciał kupić, to przyjdzie się prosić o aktualne dane techniczne. Mistrzostwo swego czasu osiągnęła firma Westfalia, na której stronie znajdowały się jednocześnie wymieszane trzy wersje przekrojów tego samego modelu kotła, bez wyjaśnienia który jest aktualny.
Tak niestety jest, że kocioł będzie taki, jakiego zastaniemy w sklepie, a niekoniecznie zgodny z materiałami promocyjnymi. Więksi producenci traktują klienta poważniej i publikują raczej pełne i aktualne dane. Im producent mniejszy i lokalny, tym bardziej warto podręczyć go o aktualne dane techniczne kotłów lub najlepiej pójść do sklepu i obejrzeć wyrób na miejscu.
Cwanym wybiegiem fabryki jest deklaracja, że kocioł nadaje się tylko do pracy z mocą nominalną i powinien być instalowany wyłącznie w zestawie z buforem ciepła. To zagranie ujmuje producentowi wiele problemów. Przede wszystkim odpada problem certyfikacji. Zgodnie z najnowszą normą PN-EN 303–5:2012, bada się sprawność i emisję spalin z kotła pracującego z mocą minimalną i nominalną. O ile na mocy nominalnej nie ma większego problemu, by spełnić wymagania tej normy, to już na minimalnej bywa ciężko.
Ale gdy producent napisze, że jego kocioł nadaje się tylko do pracy z mocą nominalną, to problem znika! Wyrób jest badany wyłącznie na mocy nominalnej, normę spełnia, stempelek przybity i załatwione.
A jak to wygląda w przeciętnej kotłowni? Oczywiście mało kto czyta dokładnie instrukcję, gdzie ta wzmianka o konieczności pracy tylko na mocy nominalnej jest dopisana małym drukiem. Instaluje sobie taki kocioł bez bufora ciepła i pali tak jak większość, czyli moc nominalną osiąga tylko w styczniowe noce. Kocioł się od tego nie rozpadnie, ale może kopcić i pożerać opał, a producent ręce umył: nie latasz na mocy nominalnej, to twój problem.
W instrukcjach obsługi kotłów a nawet w folderach reklamowych przewija się sformułowanie kocioł niskotemperaturowy. Czy to jakaś specjalna odmiana kotła, który słabiej grzeje wodę?
Nic z tych rzeczy. Sformułowanie to jest kopią z języka inżynierii i w zasadzie niepotrzebnie pląta się przed oczyma zwykłego człowieka. Niskotemperaturowość kotła oznacza, że nie jest on kotłem parowym, a jedynie grzeje wodę do 90-95st.C. Tak więc wszystkie domowe kotły są niskotemperaturowe.
Autor artykułu:
Planergia |
Planergia to zespół doświadczonych konsultantów i analityków posiadających duże doświadczenie w pozyskiwaniu finansowania ze środków pomocowych UE oraz opracowywaniu dokumentów strategicznych. Kilkaset projektów o wartości ponad 1,5 mld zł to nasza wizytówka.
Planergia to także dopracowane eko-kampanie, akcje edukacyjne i informacyjne, które planujemy, organizujemy, realizujemy i skutecznie promujemy.