Zima w pełni, a tymczasem Portal Samorządowy analizuje farmy wiatrowe. Chociaż może nie tyle same farmy, co rzeczywiste współdecydowanie ludzi o inwestycjach na własnym „podwórku”. Bo teoretycznie prawo im to gwarantuje, w praktyce jednak – jak wynika z lektury – sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana.
Zacznijmy od tego, że Najwyższa Izba Kontroli sprawdzi inwestycje w farmy wiatrowe pod kątem prawnym i zasad ochrony środowiska. Pod lupę kontrolerów trafi 65 podmiotów na terenie 10 województw. Inspektorzy ocenią – między innymi – czy przestrzegane były obowiązujące ograniczenia dotyczące uciążliwości dla okolicznych mieszkańców. To reakcja na skargi kierowane do NIK przez parlamentarzystów, stowarzyszenia i osoby prywatne, protestujące przeciwko budowie elektrowni wiatrowych.
Główne kontrowersje wynikają z faktu, że zdaniem wielu ekspertów i polityków korzyści, jakie inwestor czerpie z budowy elektrowni wiatrowej, są często nie do pogodzenia z interesem mieszkańców, a ci nie mają wystarczającego oręża do walki „o swoje”. Z drugiej jednak strony obowiązujące prawo nie pozostawia samorządów bezradnych wobec nacisków inwestorów. Gminy i władze wojewódzkie nie muszą spełniać ich wszystkich oczekiwań. Jest przecież plan zagospodarowania przestrzennego, który zatwierdza rada gminy; jest decyzja środowiskowa; są wreszcie konsultacje społeczne. A na koniec – nie ma co ukrywać – konkretna kasa dla budżetu, która również nie pozostaje bez znaczenia dla ostatecznej decyzji.
Co ciekawe większość ścierających się opinii to „rzecz gustu”. Sprawą mocno dyskusyjną jest bowiem także często podnoszony dylemat czy wiatraki szpecą środowisko czy wręcz dodają mu uroku. Najgorsze jest to, że obie strony mają rację, bo o gustach się po prostu nie dyskutuje. Z drugiej strony jednak pojawia się pytanie czy wiatraki są aby na pewno dużo brzydsze niż... kominy elektrowni.
Ale jest jeszcze trzecia strona tej sprawy. Poza inwestorami i mieszkańcami regionów, gdzie inwestycje te mają być realizowane, pozostaje tak zwana opinia społeczna. Bo przecież to właśnie przyzwolenie społeczne na jakieś działania ośmielają inwestorów do podejmowania konkretnych decyzji. A przyzwolenie na wiatraki jest.
W opublikowanym niedawno badaniu ośrodka SW Research (zleconym przez portal OptimalEnergy.pl) aż 95 proc. respondentów stwierdziło, że w Polsce powinno się pozyskiwać więcej energii ze źródeł odnawialnych. Dla porządku formalno-prawnego dodam tu, że informację zaczerpnąłem z portalu wysokienapiecie.pl. Jednocześnie (wracam do badań) według listopadowej ankiety CBOS na zlecenie Greenpeace 89 proc. Polaków opowiada się za większym wykorzystaniem OZE.
Tyle badań, a praktyka? W gminach, w zdecydowanej większości – jak wynika z wielu publikacji prasowych – mieszkańcy przedkładają budżet nad estetykę, więc protesty pojawią się przy niewielkiej część planowanych inwestycji. A tzw. opinia społeczna, która w badaniach wypada niemal doskonale, niestety kiepsko sprawdza się w praktyce. Podczas grudniowej manifestacji poparcia dla energetyki odnawialnej w Berlinie na wiecu pojawiło się 16 tys. osób. Choć z badań wynika, że Polacy nie są wcale mniej „zieloni" od Niemców, to na analogiczną demonstrację poglądów pod Kancelarię Premiera – oprócz organizatorów – przyszły... dwie osoby.
Sławomir Dolecki
źródło materiału: abbpolska.blogspot.com
Autor artykułu:
Planergia |
Planergia to zespół doświadczonych konsultantów i analityków posiadających duże doświadczenie w pozyskiwaniu finansowania ze środków pomocowych UE oraz opracowywaniu dokumentów strategicznych. Kilkaset projektów o wartości ponad 1,5 mld zł to nasza wizytówka.
Planergia to także dopracowane eko-kampanie, akcje edukacyjne i informacyjne, które planujemy, organizujemy, realizujemy i skutecznie promujemy.